Tematy
Aktualności
Kalendarz wydarzeń
Historia Milanówka
O Milanówku
Patroni
Filmy nt. Milanówka
Nasze książki
Pocztówki
O Mazowszu
Plan miasta
Galeria
Honorowi Członkowie
Jak wstąpić do MTL
Składki członkowskie
Konto bankowe MTL
Nowy album o Milanówku
Willa WALERIA
Adam Bułat
ps. „Poraj”
ps. „Poraj”
„Tu mówi
Londyn!”,
kryptonim „Akcja Lonek”
kryptonim „Akcja Lonek”
Podjeżdżam na rowerze do kościoła św. Jadwigi w
Milanówku, szerokim uśmiechem wita mnie Lonek (Leonard Borowiak)
„Niktowicz”. Zatrzymuję się, wchodzę z rowerem na chodnik, opieram się o
ramę roweru i podaję rękę Lonkowi.
– Cześć, co się dzieje?– Dziać – to się nic nie dzieje, ale jesteś mi potrzebny – mówi spokojnie Lonek.
– Co, może jakaś robota? – zapytuję.
Lonek poważnie i cichym głosem mówi:
– Słyszałeś o naszych zamiarach, tzn. moich i Janusza1?
Zastanawiam się przez chwilę i mówię:
– Chyba nie. Nie wiem, o co chodzi.
– Zaraz się dowiesz. Otóż chcemy uruchomić drukowanie popołudniówki, którą proponujemy zatytułować „Tu mówi Londyn”2.

Adam Bułat ps. "Poraj" z rowerem oraz Leonard Borowiak ps. "Lonek" omawiają sposób pozyskania maszyn do drukowania gazety
"Tu mówi Londyn!"
Archiwalne zdjęcie z 1944 r. wykonane przy kościele św. Jadwigi;
W głębi widać plebanię, do której wkrótce trafiła urna
z Sercem F. Chopina
Zainteresowany kiwam głową i z podziwem mówię:
– Cho–cho coś podobnego... Nic nie wiem, ale
węszę ciekawą sprawę. Jak macie zamiar ten zrealizować w takim okresie
niepokojów związanych z Powstaniem Warszawskim? Przecież Niemcy
penetrują wszystko i wszystkich. Siedzimy jak na worku dynamitu.
Wszędzie pogotowie, akcje dywersyjne każdej nocy, wysadzane pociągi
spadają z torów jak jabłka z drzewa, Gestapo szaleje, a wy do takiej
sprawy się bierzecie? – mówię z niepokojem w głosie.
Lonek charakterystycznym gestem ręki uspokaja mnie i mówi:
– Cicho, wszystko będzie w porządku. Ty biegaj sobie na akcje i ciągnij broń i ludzi do Warszawy wraz z waszym oddziałem, a w międzyczasie pomożesz kolegom. Dobrze?
Zastanawiam się i mówię:
– Pomogę.
Lonek, widząc zbliżającą się grupę nieznajomych, natychmiast zmienia temat i mówi:
– Ale ta Kryśka to fantastyczna dziewoja. Blondyna, wysmukła, cera jak brzoskwinia, a oczy to już ty ocenisz przy pierwszym widzeniu.
Uśmiecham się i spoglądam na przechodniów, którzy z zainteresowaniem zaczynają nas obserwować, przysłuchując się naszej głośnej rozmowie o jakiejś Kryśce. Któryś z nich żartując mówi:
– Na co czekacie – walcie do Kryśki!
Kwitujemy to uśmiechem i ruszamy w kierunku „Polskiego Dworku”3. Przez pewien czas Lonek milczy i coś w myśli kalkuluje aż wreszcie mówi:
– Adam, tak szybko to ty ode mnie się nie wywiniesz. Bez żadnych przerw angażuję ciebie do załatwienia tej sprawy. Idziemy do Janusza.
– Wiesz gdzie mieszka? – pyta po drodze?
– Na Podgórnej – odpowiadam.
– A więc mamy do przejścia około 300 metrów – kontynuuje Lonek. Rower postawisz przy domu, a my skoczymy na górę.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już na miejscu i wchodzimy na górę. Pukamy do drzwi. Niestety nikt się nie zjawia. Lonek idzie na wyższe piętro mówiąc:
– Zapytam się sąsiadów.
Wraca rozkładając ręce i mówi:
– Klapa, nikogo nie ma, gdzieś podobno pojechali.
Przez chwilę zastanawia się i mówi:
– Zmienimy adres, idziemy do innego junaka, do „Kani”.
— A kto to taki? – pytam z wyraźnym zdziwieniem w głosie, bo pseudonim „Kania” nic mi nie mówi.
– Nie znasz Tadzia Matejaka? – odpowiada z uśmiechem.
– Znam, ale nie wiedziałem, że ma taki pseudonim.
Idziemy, ja ciągnę rower dalej. Po 10 minutach jesteśmy u Tadzia. Na miejscu Lonek mówi:
– Chociaż wszystkich znasz, zostaw mi inicjatywę.
– No fajnie. Ty rządzisz – odpowiadam i klepię go przyjaźnie po ramieniu.
Lonek charakterystycznym gestem ręki uspokaja mnie i mówi:
– Cicho, wszystko będzie w porządku. Ty biegaj sobie na akcje i ciągnij broń i ludzi do Warszawy wraz z waszym oddziałem, a w międzyczasie pomożesz kolegom. Dobrze?
Zastanawiam się i mówię:
– Pomogę.
Lonek, widząc zbliżającą się grupę nieznajomych, natychmiast zmienia temat i mówi:
– Ale ta Kryśka to fantastyczna dziewoja. Blondyna, wysmukła, cera jak brzoskwinia, a oczy to już ty ocenisz przy pierwszym widzeniu.
Uśmiecham się i spoglądam na przechodniów, którzy z zainteresowaniem zaczynają nas obserwować, przysłuchując się naszej głośnej rozmowie o jakiejś Kryśce. Któryś z nich żartując mówi:
– Na co czekacie – walcie do Kryśki!
Kwitujemy to uśmiechem i ruszamy w kierunku „Polskiego Dworku”3. Przez pewien czas Lonek milczy i coś w myśli kalkuluje aż wreszcie mówi:
– Adam, tak szybko to ty ode mnie się nie wywiniesz. Bez żadnych przerw angażuję ciebie do załatwienia tej sprawy. Idziemy do Janusza.
– Wiesz gdzie mieszka? – pyta po drodze?
– Na Podgórnej – odpowiadam.
– A więc mamy do przejścia około 300 metrów – kontynuuje Lonek. Rower postawisz przy domu, a my skoczymy na górę.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już na miejscu i wchodzimy na górę. Pukamy do drzwi. Niestety nikt się nie zjawia. Lonek idzie na wyższe piętro mówiąc:
– Zapytam się sąsiadów.
Wraca rozkładając ręce i mówi:
– Klapa, nikogo nie ma, gdzieś podobno pojechali.
Przez chwilę zastanawia się i mówi:
– Zmienimy adres, idziemy do innego junaka, do „Kani”.
— A kto to taki? – pytam z wyraźnym zdziwieniem w głosie, bo pseudonim „Kania” nic mi nie mówi.
– Nie znasz Tadzia Matejaka? – odpowiada z uśmiechem.
– Znam, ale nie wiedziałem, że ma taki pseudonim.
Idziemy, ja ciągnę rower dalej. Po 10 minutach jesteśmy u Tadzia. Na miejscu Lonek mówi:
– Chociaż wszystkich znasz, zostaw mi inicjatywę.
– No fajnie. Ty rządzisz – odpowiadam i klepię go przyjaźnie po ramieniu.
Pierwszy wchodzi Lonek owacyjnie witany przez
wszystkich. Ja wchodzę jako drugi. Spotykamy tam Janusza, który zaplątał
się w rodzinie Matejaków. Są tam rodzice, Janek i Basia no i oczywiście
Tadek, który coś uzgadnia z Krysią przyszłą żoną Janka. Atmosfera jest
niespotykana. Każdy na głos lub pod nosem nuci popularną wówczas
piosenkę „Serce w plecaku” Porwani nastrojem zaczynamy śpiewać wraz z
Lonkiem. Wydaje nam się, że wszystko wypada, jak na koncercie. Wszyscy
są wzruszeni. Temat rozmów to oczywiście Powstanie. Nastrój bojowy i
podniecający. Wszyscy są zadowoleni i pełni nadziei. W każdą rozmowę
wciska się na siłę mocno akcentowany refren piosenki. Tę piosenkę tę
jedyną, śpiewam dla ciebie dziewczyno... Kiedy już jesteśmy upojeni
piosenką o sercu w plecaku, ktoś zaczyna piosenkę „Hej, chłopcy, bagnet
na broń” ze słowami Krystyny Krahelskiej. Cały dom dudni głosami
młodzieży, która w dalszym ciągu rozpoczyna śpiewać „Szturmówkę”,
zaczynającą się słowami: Ej, po drodze dmie wichura... itd. Rodzice
uspokajają nas i proszą o chwilę ciszy, bowiem teraz wystąpi najmłodszy
żołnierz AK – Basia.
Basia z iście dziecięcą tremą podchodzi do nas i mówi: chcę przeczytać wiersz nieznanego autora o Warszawie pt. „Słuchajcie Wy!”3 i zaczyna czytać:
Basia z iście dziecięcą tremą podchodzi do nas i mówi: chcę przeczytać wiersz nieznanego autora o Warszawie pt. „Słuchajcie Wy!”3 i zaczyna czytać:
Słuchajcie Wy! nasi Wodzowie
Wszak wyście dzielni, wy bez lęku
My Was prosimy, my żołnierze,
My chcemy zginąć z bronią w ręku
Umarły dla nas ideały!
Nie dla nas będzie śpiew wolności
Lecz my nie chcemy tak jak szczury
Bez buntu patrzeć w twarz wściekłości.
My chcemy walczyć, bić, mordować
My chcemy pomsty za Warszawę
Nie starcza nam już cierpliwości
I myśli nasze zbyt są krwawe.
Za mordy, gwałty w Oświęcimiu
Za ciche tłumy rozstrzelanych
My chcemy walczyć, umrzeć w walce
Nie chcemy patrzeć na kajdany.
Nie chcemy stanąć gdzieś pod murem,
Nie chcemy widzieć zbirów z bronią,
Nie chcemy czekać salwy w piersi
Nie chcemy padać z pustą dłonią.
My Was prosimy! Wy Wodzowie
Umiemy umrzeć już bez jęku
Nie chcemy czekać, chcemy zemsty
My chcemy zginąć z bronią w ręku!
Kiedy Basia kończy czytanie wiersza, wszyscy
rozradowani i wzruszeni zaczynają bić brawa. Rodzice są
usatysfakcjonowani, dziewczyny płaczą, a my wsłuchujemy się już w
pierwsze słowa Lonka, który nawołując nas do spokoju wymienia osoby, z
którymi teraz chce uzgodnić pewne sprawy. W gronie zainteresowanych
znajduje się ojciec Tadzia oraz Janusz i ja. Przechodzimy do drugiego
pokoju i po zajęciu miejsc przy stole, Lonek zaczyna wyjaśniać sprawę, z
którą przybył. Omawia wspólne zamiary swoje i Janusza związane z
rozpoczęciem druku popołudniówki „Tu mówi Londyn!”. Wyjaśnia wstępne
potrzeby i warunki oraz plany na najbliższą przyszłość. Do prac
przygotowawczych polegających na rozpoznaniu miejsca, w którym można
zdobyć urządzenia poligraficzne do drukowania gazetki, proponuje ojca
Tadeusza, bowiem z rozmowy wynika, że ma on kontakty z ludźmi
zajmującymi się podobnymi sprawami. Chodzi po prostu o wskazanie
miejsca, lokalu czy zakładu, w którym można byłoby zaopatrzyć się np. w
powielacz oraz inne akcesoria i materiały. Zaopatrzenie oczywiście
odbywałoby się w oparciu o zasady i metody obowiązujące w okresie wojny i
okupacji. Do zrealizowania tych zamiarów Lonek proponuje nawiązanie
kontaktu z oddziałem dywersji „Mielizna”, który poprowadzi całą akcję, z
tym że również do realizacji zadania zostaną wciągnięci członkowie
drużyny junaków pod dowództwem Lonka. Całą organizację zamierzenia
bierze na siebie Lonek, który zobowiązuje się do dostarczenia
niezbędnych materiałów i informacji, które zapewnią powodzenie akcji. O
terminie, miejscu i sposobie zdobycia materiałów zobowiązuje się
powiadomić wszystkich zainteresowanych w późniejszym czasie. Na łącznika
poszczególnych grup Lonek wyznacza Tadzia ps. „Kania”.
Lonek rozpoczyna swoją działalność, związaną z realizacją akcji, dosłownie natychmiast po odbytej odprawie. Zagadnienie dyskutuje szczegółowo z ojcem Tadzia i razem udają się do naszych władz konspiracyjnych.
Dwudniowe rozpoznanie i dyskusje – z uwagi na bezpieczeństwo obywateli Milanówka – doprowadzają do nieco odmiennego niż poprzednio sposobu myślenia. Wyklucza się wszelką akcję bojową, traktując jedynie drużynę junaków jako osłonę, a żołnierzy dywersji jako „pokojowych” wykonawców akcji. Zespół przygotowujący akcję – po przeanalizowaniu wielu wariantów bojowego załatwienia sprawy, co wydawało się najprostsze – rezygnuje z ataku na obiekty znajdujące się w Brwinowie i Grodzisku, a postanawia załatwić sprawę pokojowo na miejscu, tzn. w Ośrodku „Mielizna”. Celem napadu ma być urząd gminy Milanówek. Sztuka polega na tym, ażeby się nie zdekonspirować, nie wywołać zbędnej awantury kończącej się strzelaniną i ofiarami.
Lonek i jego doradcy orientują się doskonale, że na terenie Milanówka mieszka wielu Niemców. Stosunki Polaków z niemiecką ludnością cywilną jeszcze sprzed wojny często układały się zupełnie poprawnie. W związku z tym postanawia się zdobyć od Niemców informacje na temat ich rodaków pracujących w gminie. Należy zaznaczyć, że sierpień 1944 r. był okresem ogólnej demoralizacji i zwątpienia, jeśli chodziło o ludność i władze niemieckie. Szczęście chciało, że jeden z wysokich urzędników niemieckich, pracujących w gminie, w tym okresie świętował dzień swoich urodzin. Na tę uroczystość miało zjechać trochę władz zwierzchnich z Błonia, Grodziska i Sochaczewa, m.in. z Grodziska Kraishauptman (NN) oraz Landkomisarz Merkle, a także z Żyrardowa Franz Jetzke i kilku innych bliżej nie rozpoznanych. Liczono się również z tym, że będzie tzw. obstawa.
Postanowiono wyjść z założenia, że „najciemniej jest pod latarnią”. Miała zatryumfować fantazja i błyskotliwość ze strony naszej. Po uzgodnieniach z organizatorami imprezy, którzy przewidywali „pijaństwo”, nasi konspiratorzy znając mentalność niemieckich urzędników, liczących zawsze na łapówki i prezenty, umiejętnie wnieśli do projektu uroczystości urodzinowych wizytę w Stacji Jedwabniczej. Z dyr. Witaczkiem omówiono konieczność wręczenia bogatych prezentów w celu przypieczętowania akcji z naszej strony. Wspomniana uroczystość miała się odbyć w lokalu gminy Milanówek, oczywiście suto zakrapiana alkoholem i z mnóstwem zakąsek, do czego celowo wnieśli również wkład nasi organizatorzy na czele z Lonkiem.
Od rana budynek gminy rozbrzmiewał muzyką rozrywkową, a obsługa była doskonała. Nie zapomniano również o obstawie, której wyjątkowo hojnie dostarczano alkohol i zakąski. Wszyscy byli we wspaniałych humorach, panował radosny nastrój. Nikt jednak nie przypuszczał ani przez moment, że była to farsa zorganizowana przez naszych konspiratorów. Po drugiej stronie ulicy vis–a–vis gminy za murowanym płotem, czekali uzbrojeni po zęby junacy, dowodzeni zdalnie przez Lonka. Wydelegowani żołnierze dywersji – „Poraj” i „Dziunek” za kulisami kompletowali sprzęt drukarski, korzystając z euforii panującej w całej gminie. Z wyniesieniem sprzętu jednak musiano czekać do zmroku. I w tym wypadku Lonek i koledzy, jak i realizatorzy zadania, mieli szczęście. Biesiada przeciągnęła się aż do zmroku, kiedy to „naczalstwo” niemieckie z obstawą udało się do Stacji Jedwabniczej po barwne i piękne prezenty przeznaczone dla żon i kochanek niemieckich.
Kiedy przyjmowano ich w Stacji Jedwabniczej (jako organ kontrolny i nadzorujący) wódka dla pozostałych w gminie ludzi z obstawy polała się szerszym strumieniem. Korzystając z tego i panujących ciemności, nasza grupa szybko przetransportowała urządzenia drukarskie na drugą stronę ulicy i przez murowany płot podała junakom. Polscy urzędnicy gminy otrzymali odpowiednie zaświadczenie od władz AK, że urządzenia drukarskie zostały zarekwirowane na potrzeby Armii Krajowej walczącej w Warszawie. Ponieważ jeden z obstawy niemieckiej po wytrzeźwieniu zaczął domyślać się o co chodzi w czasie akcji, wystrzelono mu nad uchem serię ze Stena. Uciszył się, a na telefon od Stacji zaniepokojonej delegacji niemieckiej odpowiedział, że w ten sposób Niemcy fetują urodziny swojego ziomka. Dalsze lampki wódki uśpiły czujność strażników porządku, po czym imprezę zakończono.
Jak się okazało, delegacja niemiecka, bojąc się reakcji swoich zwierzchników, zatuszowała wszystko. Zapanowała cisza. Gmina mogła wywiesić zaświadczenie o zaborze mienia niemieckiego, czego prawdopodobnie nie zrobiła drżąc o własną skórę.
Redakcja popołudniówki „Tu mówi Londyn!” otrzymała potrzebny sprzęt drukarski.
Lonek w aureoli zwycięzcy znowu tryumfował. Junacy jeszcze raz zrozumieli, że mają wspaniałego dowódcę. Koledzy z dywersji pojechali na akcje bojowe w Kampinosie i w Warszawie – zadowoleni z udzielonej pomocy.
Lonek rozpoczyna swoją działalność, związaną z realizacją akcji, dosłownie natychmiast po odbytej odprawie. Zagadnienie dyskutuje szczegółowo z ojcem Tadzia i razem udają się do naszych władz konspiracyjnych.
Dwudniowe rozpoznanie i dyskusje – z uwagi na bezpieczeństwo obywateli Milanówka – doprowadzają do nieco odmiennego niż poprzednio sposobu myślenia. Wyklucza się wszelką akcję bojową, traktując jedynie drużynę junaków jako osłonę, a żołnierzy dywersji jako „pokojowych” wykonawców akcji. Zespół przygotowujący akcję – po przeanalizowaniu wielu wariantów bojowego załatwienia sprawy, co wydawało się najprostsze – rezygnuje z ataku na obiekty znajdujące się w Brwinowie i Grodzisku, a postanawia załatwić sprawę pokojowo na miejscu, tzn. w Ośrodku „Mielizna”. Celem napadu ma być urząd gminy Milanówek. Sztuka polega na tym, ażeby się nie zdekonspirować, nie wywołać zbędnej awantury kończącej się strzelaniną i ofiarami.
Lonek i jego doradcy orientują się doskonale, że na terenie Milanówka mieszka wielu Niemców. Stosunki Polaków z niemiecką ludnością cywilną jeszcze sprzed wojny często układały się zupełnie poprawnie. W związku z tym postanawia się zdobyć od Niemców informacje na temat ich rodaków pracujących w gminie. Należy zaznaczyć, że sierpień 1944 r. był okresem ogólnej demoralizacji i zwątpienia, jeśli chodziło o ludność i władze niemieckie. Szczęście chciało, że jeden z wysokich urzędników niemieckich, pracujących w gminie, w tym okresie świętował dzień swoich urodzin. Na tę uroczystość miało zjechać trochę władz zwierzchnich z Błonia, Grodziska i Sochaczewa, m.in. z Grodziska Kraishauptman (NN) oraz Landkomisarz Merkle, a także z Żyrardowa Franz Jetzke i kilku innych bliżej nie rozpoznanych. Liczono się również z tym, że będzie tzw. obstawa.
Postanowiono wyjść z założenia, że „najciemniej jest pod latarnią”. Miała zatryumfować fantazja i błyskotliwość ze strony naszej. Po uzgodnieniach z organizatorami imprezy, którzy przewidywali „pijaństwo”, nasi konspiratorzy znając mentalność niemieckich urzędników, liczących zawsze na łapówki i prezenty, umiejętnie wnieśli do projektu uroczystości urodzinowych wizytę w Stacji Jedwabniczej. Z dyr. Witaczkiem omówiono konieczność wręczenia bogatych prezentów w celu przypieczętowania akcji z naszej strony. Wspomniana uroczystość miała się odbyć w lokalu gminy Milanówek, oczywiście suto zakrapiana alkoholem i z mnóstwem zakąsek, do czego celowo wnieśli również wkład nasi organizatorzy na czele z Lonkiem.
Od rana budynek gminy rozbrzmiewał muzyką rozrywkową, a obsługa była doskonała. Nie zapomniano również o obstawie, której wyjątkowo hojnie dostarczano alkohol i zakąski. Wszyscy byli we wspaniałych humorach, panował radosny nastrój. Nikt jednak nie przypuszczał ani przez moment, że była to farsa zorganizowana przez naszych konspiratorów. Po drugiej stronie ulicy vis–a–vis gminy za murowanym płotem, czekali uzbrojeni po zęby junacy, dowodzeni zdalnie przez Lonka. Wydelegowani żołnierze dywersji – „Poraj” i „Dziunek” za kulisami kompletowali sprzęt drukarski, korzystając z euforii panującej w całej gminie. Z wyniesieniem sprzętu jednak musiano czekać do zmroku. I w tym wypadku Lonek i koledzy, jak i realizatorzy zadania, mieli szczęście. Biesiada przeciągnęła się aż do zmroku, kiedy to „naczalstwo” niemieckie z obstawą udało się do Stacji Jedwabniczej po barwne i piękne prezenty przeznaczone dla żon i kochanek niemieckich.
Kiedy przyjmowano ich w Stacji Jedwabniczej (jako organ kontrolny i nadzorujący) wódka dla pozostałych w gminie ludzi z obstawy polała się szerszym strumieniem. Korzystając z tego i panujących ciemności, nasza grupa szybko przetransportowała urządzenia drukarskie na drugą stronę ulicy i przez murowany płot podała junakom. Polscy urzędnicy gminy otrzymali odpowiednie zaświadczenie od władz AK, że urządzenia drukarskie zostały zarekwirowane na potrzeby Armii Krajowej walczącej w Warszawie. Ponieważ jeden z obstawy niemieckiej po wytrzeźwieniu zaczął domyślać się o co chodzi w czasie akcji, wystrzelono mu nad uchem serię ze Stena. Uciszył się, a na telefon od Stacji zaniepokojonej delegacji niemieckiej odpowiedział, że w ten sposób Niemcy fetują urodziny swojego ziomka. Dalsze lampki wódki uśpiły czujność strażników porządku, po czym imprezę zakończono.
Jak się okazało, delegacja niemiecka, bojąc się reakcji swoich zwierzchników, zatuszowała wszystko. Zapanowała cisza. Gmina mogła wywiesić zaświadczenie o zaborze mienia niemieckiego, czego prawdopodobnie nie zrobiła drżąc o własną skórę.
Redakcja popołudniówki „Tu mówi Londyn!” otrzymała potrzebny sprzęt drukarski.
Lonek w aureoli zwycięzcy znowu tryumfował. Junacy jeszcze raz zrozumieli, że mają wspaniałego dowódcę. Koledzy z dywersji pojechali na akcje bojowe w Kampinosie i w Warszawie – zadowoleni z udzielonej pomocy.
Z pamiętnika A.B.
______________________________________________
1Janusz Bień ps. "Stadnicki"
2 Tytuł wziął się z tego, iż podstawowe informacje zamieszczone w tej gazetce pochodziły z nasłuchu audycji BBC z Londynu
3 Wiersz pochodzi z 1944 r., autor NN.
1Janusz Bień ps. "Stadnicki"
2 Tytuł wziął się z tego, iż podstawowe informacje zamieszczone w tej gazetce pochodziły z nasłuchu audycji BBC z Londynu
3 Wiersz pochodzi z 1944 r., autor NN.

Adam Bułat w okresie okupacji
[Adam Bułat mieszka obecnie w
Piastowie, ale doskonale pamięta wydarzenia z 1944 roku i barwnie je
opisał w oparciu o swój pamiętnik. Wydawana w Milanówku gazetka „Tu mówi
Londyn!” odegrała wielką rolę w okresie po Powstaniu Warszawskim w
przekazywaniu informacji i zachęcała do walki z okupantem. Pamięć o
redaktorach i bezimiennych kolporterach tej gazetki, którzy z narażeniem
życia rozwozili ją rowerami, przekazywali z rąk do rąk w czasie jazdy
kolejną EKD, powinna być pielęgnowana i przekazywana następnym
pokoleniom.]