Tematy
Aktualności
Kalendarz wydarzeń
Historia Milanówka
O Milanówku
Patroni
Filmy nt. Milanówka
Nasze książki
Pocztówki
O Mazowszu
Plan miasta
Galeria
Honorowi Członkowie
Jak wstąpić do MTL
Składki członkowskie
Konto bankowe MTL
Nowy album o Milanówku
Willa WALERIA
Wspomnienia z Powstania Warszawskiego (1) - Hanna Mickiewicz
Hanna Mickiewicz | 2010-05-14 20:11:26 |

Milanowianie a Powstanie Warszawskie
Hanna Mickiewicz
Hanna Mickiewicz
Wspomnienia
z Powstania (1)
Adam przyjechał do Milanówka w sobotę 29 lipca 1944
roku. Było już po pierwszym odwołaniu alarmu mobilizacyjnego. Wywołał
mnie do łazienki, jedynego miejsca w domu, gdzie można było być
niesłyszalnym przez liczną rodzinę i lapidarnie oznajmił:
- Jedziemy jutro rano o szóstej, nic nie mów nikomu, po co rozczulać się pożegnaniami z Rodzicami i dziećmi.
Wieczorem jak zwykle po kolacji byliśmy u moich Rodziców. Ojciec chciał mnie nazajutrz zaangażować do jakiejś roboty w ogrodzie. Spojrzałam na Adama i powiedziałam:
- Jedziemy o szóstej rano do Warszawy.
Zaległa głucha cisza. Po chwili Ojciec wstał i wyszedł. Niebawem wrócił trzymając w ręce omszałą butelkę starego „węgrzyna” i powiedział:
- To jeszcze z piwnicy Dziadka Rufina! Ostatnia, trzymaliśmy na zwycięstwo, dziś moje dzieci wypijmy nim „strzemiennego” i niech Was Bóg prowadzi!
Rano zaszliśmy do kościoła św. Jadwigi w Milanówku, był pusty, nie było jeszcze ludzi na pierwszą Mszę świętą. Modliłam się jak zawsze w tak ważnych chwilach w pełnym napięciu, uniesieniu, za Polskę, za Rodziców i Rodzinę, za Powstanie1, za tych, co zginą i za tych, co przeżyją, za nas wszystkich — żywych i umarłych, za tych co cierpią i cierpieć będą. Wyszliśmy z kościoła, powoli uciszyło się we mnie uniesienie gorącej modlitwy, szczerej prośby i bolesnej skargi! Poszliśmy na dworzec i wsiedliśmy do kolejki EKD. Byłam już spokojna, opanowana, gotowa na wszystko, ze spokojem i gotowością jak przystało na starego żołnierza, myśląca o zbliżającej się śmierci z małą iskierką nadziei przetrwania naszego i naszych Bliskich.
W Warszawie zakwaterowaliśmy się na ulicy Wilczej u Zosi Lachowskiej, siostry Kazika Swirtuna, szwagra Adama, ojca naszych wychowanek. Mieliśmy blisko do jednej z naszych „melin”, czyli lokalu też będącego na Wilczej. Wyszliśmy na miasto zrobić zakupy żywności. Co można było zdobyć, to kupiliśmy i zanieśliśmy do Zosi. Zosia miała przydział do szpitala Maltańskiego, jednak nie doszła, została na Wilczej u doktora Bayera.
Idziemy Wilczą po parzystej stronie od Emilii Plater w stronę Poznańskiej, wolno lustrując ulicę. Na przeciwko nas bardzo spiesząc się, idzie chłopak niosąc w obu rękach dwie bardzo ciężkie teczki. Spojrzałam i widzę, że z lewej teczki wygląda filuternie lufa chyba „Visa”. Minął nas, dopędzam go i mówię:
- Lewa teczka, zatkać chustką, widać lufę z przodu!
Zatkał w pędzie i poszedł dalej. Po chwili również w stronę Emilii Plater pedałuje na rowerze młoda dziewczyna z plecakiem mocno wypchanym jak na majówkę. Wspaniała była Warszawa pełna siły, energii, nadziei, groźna i nieugięta, całkowicie zdecydowana na ten nierówny bój, pełen chwały mimo przegranej. Wygrany w glorii oręża, czynu i wiekopomnego męstwa garstki tych prawie dzieci i wspaniałej postawy mieszkańców „Nieujarzmionego Miasta”.
Wreszcie dostaliśmy my z „dwójki” prawo wstępowania w szeregi walczących. W pierwszym rozkazie mieliśmy być na kwaterach do dyspozycji, w tak zwanym „trzecim rzucie” — czyli nie zdekonspirowani. Możemy się zaciągnąć jako ochotnicy bez podania przydziału służbowego i stopnia.
Poszliśmy oboje 2 sierpnia o szóstej, ja do punktu sanitarnego na Wilczą do dra Bayera, Adam do dowództwa lotnictwa, gdzie spotkał Lotha i skąd się udał do saperów. Dostarczał materiały wybuchowe z niewypałów, a u lotników razem z Lothem odbierał zrzuty i nastawiał światła dla lotników alianckich. Jak mawiał, mam mocno „rozgrzewającą” służbę, wprost „rozrywkową”.
- Jedziemy jutro rano o szóstej, nic nie mów nikomu, po co rozczulać się pożegnaniami z Rodzicami i dziećmi.
Wieczorem jak zwykle po kolacji byliśmy u moich Rodziców. Ojciec chciał mnie nazajutrz zaangażować do jakiejś roboty w ogrodzie. Spojrzałam na Adama i powiedziałam:
- Jedziemy o szóstej rano do Warszawy.
Zaległa głucha cisza. Po chwili Ojciec wstał i wyszedł. Niebawem wrócił trzymając w ręce omszałą butelkę starego „węgrzyna” i powiedział:
- To jeszcze z piwnicy Dziadka Rufina! Ostatnia, trzymaliśmy na zwycięstwo, dziś moje dzieci wypijmy nim „strzemiennego” i niech Was Bóg prowadzi!
*
Rano zaszliśmy do kościoła św. Jadwigi w Milanówku, był pusty, nie było jeszcze ludzi na pierwszą Mszę świętą. Modliłam się jak zawsze w tak ważnych chwilach w pełnym napięciu, uniesieniu, za Polskę, za Rodziców i Rodzinę, za Powstanie1, za tych, co zginą i za tych, co przeżyją, za nas wszystkich — żywych i umarłych, za tych co cierpią i cierpieć będą. Wyszliśmy z kościoła, powoli uciszyło się we mnie uniesienie gorącej modlitwy, szczerej prośby i bolesnej skargi! Poszliśmy na dworzec i wsiedliśmy do kolejki EKD. Byłam już spokojna, opanowana, gotowa na wszystko, ze spokojem i gotowością jak przystało na starego żołnierza, myśląca o zbliżającej się śmierci z małą iskierką nadziei przetrwania naszego i naszych Bliskich.
*
W Warszawie zakwaterowaliśmy się na ulicy Wilczej u Zosi Lachowskiej, siostry Kazika Swirtuna, szwagra Adama, ojca naszych wychowanek. Mieliśmy blisko do jednej z naszych „melin”, czyli lokalu też będącego na Wilczej. Wyszliśmy na miasto zrobić zakupy żywności. Co można było zdobyć, to kupiliśmy i zanieśliśmy do Zosi. Zosia miała przydział do szpitala Maltańskiego, jednak nie doszła, została na Wilczej u doktora Bayera.
Idziemy Wilczą po parzystej stronie od Emilii Plater w stronę Poznańskiej, wolno lustrując ulicę. Na przeciwko nas bardzo spiesząc się, idzie chłopak niosąc w obu rękach dwie bardzo ciężkie teczki. Spojrzałam i widzę, że z lewej teczki wygląda filuternie lufa chyba „Visa”. Minął nas, dopędzam go i mówię:
- Lewa teczka, zatkać chustką, widać lufę z przodu!
Zatkał w pędzie i poszedł dalej. Po chwili również w stronę Emilii Plater pedałuje na rowerze młoda dziewczyna z plecakiem mocno wypchanym jak na majówkę. Wspaniała była Warszawa pełna siły, energii, nadziei, groźna i nieugięta, całkowicie zdecydowana na ten nierówny bój, pełen chwały mimo przegranej. Wygrany w glorii oręża, czynu i wiekopomnego męstwa garstki tych prawie dzieci i wspaniałej postawy mieszkańców „Nieujarzmionego Miasta”.
Wreszcie dostaliśmy my z „dwójki” prawo wstępowania w szeregi walczących. W pierwszym rozkazie mieliśmy być na kwaterach do dyspozycji, w tak zwanym „trzecim rzucie” — czyli nie zdekonspirowani. Możemy się zaciągnąć jako ochotnicy bez podania przydziału służbowego i stopnia.
Poszliśmy oboje 2 sierpnia o szóstej, ja do punktu sanitarnego na Wilczą do dra Bayera, Adam do dowództwa lotnictwa, gdzie spotkał Lotha i skąd się udał do saperów. Dostarczał materiały wybuchowe z niewypałów, a u lotników razem z Lothem odbierał zrzuty i nastawiał światła dla lotników alianckich. Jak mawiał, mam mocno „rozgrzewającą” służbę, wprost „rozrywkową”.
*
Trzeba by tu było zacytować przepiękny wiersz Jerzego Żuławskiego:
Synkowie moi,
poszedłem na bój
Jako was Dziadek, a Ojciec mój,
Jak Ojca Ojciec i Ojca Dziad,
Co z Legionami przemierzył świat,
Szukając drogi przez krew i blizny
Do naszej wolnej Ojczyzny.
A kończy się strofą:
Synkowie moi, lecz gdyby Pan
Nie dał wzejść zorzy z krwi naszych ran
To jeszcze w waszej piersi jest krew
Na nowy świętej wolności siew
I wy pójdziecie pomni spuścizny
Na bój dla naszej Ojczyzny.
Jako was Dziadek, a Ojciec mój,
Jak Ojca Ojciec i Ojca Dziad,
Co z Legionami przemierzył świat,
Szukając drogi przez krew i blizny
Do naszej wolnej Ojczyzny.
A kończy się strofą:
Synkowie moi, lecz gdyby Pan
Nie dał wzejść zorzy z krwi naszych ran
To jeszcze w waszej piersi jest krew
Na nowy świętej wolności siew
I wy pójdziecie pomni spuścizny
Na bój dla naszej Ojczyzny.
W Punkcie sanitarnym na Wilczej u dra Bayera,
utworzono patrol sanitarny i podano nam przydział na Emilii Plater.
Poszłyśmy tam. Przyjęto nas zimno, z uwagą „a po co nam łapiduchy”,
porucznik „Bogdan” zaś bardzo serdecznie z uwagą powiedział:
- Chwała Bogu, bo nie miałem sanitariuszek!
Zostałam patrolową, przybrałam pseudonim „Anna”. W miarę napływu dziewcząt na Wilczą z przeszkoleniem sanitarnym, stan sanitariuszek wzrósł do piętnastu, z czego powstała drużyna, zostałam drużynową, miałam możność usprawnienia naszej pracy, która obejmowała nie tylko pomoc sanitarną, ale również rozdział posiłków, pranie z noszeniem wody z daleka ze studni, no i troskę o jaki taki ład na kwaterach. Mając trzy patrole wprowadziłam ośmiogodzinną służbę dla każdego, co umożliwiło odpoczynek i regenerację sił mocno obciążonym pracą dziewczętom poza ramami sanitariatu. Stan piętnastu sanitariuszek został z czasem rozdzielony na całą kompanię, ze stałymi kwaterami przy plutonach. Na pluton - jeden patrol. Służbę rozprowadzała patrolowa we własnym zakresie. Tak było we wszystkich kompaniach batalionu.
- Chwała Bogu, bo nie miałem sanitariuszek!
Zostałam patrolową, przybrałam pseudonim „Anna”. W miarę napływu dziewcząt na Wilczą z przeszkoleniem sanitarnym, stan sanitariuszek wzrósł do piętnastu, z czego powstała drużyna, zostałam drużynową, miałam możność usprawnienia naszej pracy, która obejmowała nie tylko pomoc sanitarną, ale również rozdział posiłków, pranie z noszeniem wody z daleka ze studni, no i troskę o jaki taki ład na kwaterach. Mając trzy patrole wprowadziłam ośmiogodzinną służbę dla każdego, co umożliwiło odpoczynek i regenerację sił mocno obciążonym pracą dziewczętom poza ramami sanitariatu. Stan piętnastu sanitariuszek został z czasem rozdzielony na całą kompanię, ze stałymi kwaterami przy plutonach. Na pluton - jeden patrol. Służbę rozprowadzała patrolowa we własnym zakresie. Tak było we wszystkich kompaniach batalionu.